Wstęp
W tym roku w czerwcu minęło 30 lat odkąd wróciłem z wojska,
a dokładniej z obowiązkowej służby wojskowej w szkole podchorążych rezerwy. To
był dla mnie wielki dzień, bo od najmłodszych lat w domu i w szkole straszono
mnie wojskiem i patologiami jakie w nim występują. W zasadzie to cieszyłem
bardziej od innych, którzy wrócili z wojska, bo ja szedłem do nie go z
przekonaniem, że raczej żywy z niego nie wrócę, albo co najwyżej zostanę z
niego wypuszczony, czy raczej przeniesiony jako osadzony w więzieniu odsiadujący
dożywocie za zabicie jakiegoś oficera psychopaty, czy równie zwichrowanego
psychicznie kolegę z sali.
Każde państwo ma wojsko
W zasadzie każde państwo jest przymusową organizacją prawną
posiadającą określone terytorium, ludność, suwerenną władzę i zdolność do
zawierania układów z innymi państwami czy organizacjami międzynarodowymi.
Oczywiście takie państwo może mieć różną formę rządów, np. być demokracją czy
totalitarnym. Jednak niezależnie od okresu czasu i formy ustroju przeważnie
każde państwo posiada zawsze aparat przymusu w postaci policji i wojska. To
drugie nazywane obecnie siłami zbrojnymi służy do obrony tegoż państwa przed
zagrożeniami zewnętrznymi. I faktycznie siły zbrojne są potrzebne każdemu
państwu, bo inaczej nasz piękny kraj mogła by najechać armia jakiejś
groteskowego państewka np. Górnej Wolty (obecnie Burkina Faso) i uczynić z nas
swą kolonię.
Tak więc już na początku tego wywodu chcę podkreślić, że mam
świadomość konieczności istnienia wojska i nie jestem jakimś bezmyślnym
pacyfistą. Jednak docenianie znaczenia wojska dla ochrony państwa nie oznacza
jednak jego bezkrytycznego wielbienia, ku uciesze różnej z reguły bezrefleksyjnie
wpatrzonej w mundur gawiedzi o militarystycznych skłonnościach. W związku z nie
najlepszą opinią o wojsku jako instytucji, a także z powodów ekonomicznych i
politycznych, w wielu krajach istniała obowiązkowa służba wojskowa. W Polsce
obowiązkowa służba wojskowa istniała do 2009 r. Począwszy od tego roku całość
spraw wojskowych przejęli zawodowi żołnierze. Uważam, ze to bardzo dobre
rozwiązanie, bo we współczesnych warunkach jedynie ludzie o odpowiednim stanie
zdrowia, predyspozycjach psychicznych i zdolnościach bojowych powinni być
żołnierzami. Inaczej armia jest jedynie przypadkowym zbiorem ludzi udających
wojsko.
Wojsko ludowe
Niestety, jako osobnik z jednego z ostatnich roczników
pokolenia baby boomers całe moje dzieciństwo i wczesna młodość oraz pierwsze
lata dorosłości przypadły na okres PRL, a więc życia w państwie realnego
socjalizmu jakie ustanowili w Polsce w końcowej fazie II wojny światowej polscy
komuniści pod rosyjskim protektoratem. W związku z tym, że faktycznie było to
państwo totalitarne szczególną rolę odgrywały w nim różnego rodzaju siły
milicyjne, bezpieczeństwa i wojsko. W okresie tej Rzeczypospolitej Ludowej
funkcjonowało Ludowe Wojsko Polskie, które jednak z ludem miało mało wspólnego,
a jak już to jego „ludowość” przejawiała się w nim z jak najgorszej strony -
jako tyrania głupszych, ale cwańszych i silniejszych nad myślącymi i słabszymi.
Obowiązkowa służba wojskowa w tym „ludowym” wojsku służyła
nie tyle szkoleniu żołnierzy, co ich indoktrynacji na przymusowych szkoleniach
politycznych, a przede wszystkim na łamaniu charakterów silą wcielonych do
takiego wojska ludzi. Najbardziej narażeni na szykany byli osobnicy o postawie silnie
indywidualistycznej, czy też ludzie bardziej wrażliwi i słabsi psychicznie. Ich
główną winą było to, że nie byli w stanie podporządkować się bezmyślnemu
wojskowemu drylowi. Na takim systemie korzystała władza, której łatwiej było
manipulować zastraszonymi poborowymi, a także różnego rodzaju kreatury
awansujące w tego rodzaju hierarchii. Oczywiście wśród oficerów i podoficerów
nie brakowało ludzi inteligentnych i normalnych jednak, jak zawsze w tego
rodzaju wypadkach, ton całości nadawali wspomniani wcześniej cyniczni
karierowicze i różnego rodzaju zwyrodnialcy.
Oczywiście efektem takiej organizacji wojska, opartego na
indoktrynacji i zastraszeniu, było wypaczenie samej idei wojska jako instytucji
apolitycznej i służącej do obrony państwa. Bardziej służyło ono utrzymywaniu
społeczeństwa w posłuszeństwie wobec partii rządzącej niż obronie kraju,
zwłaszcza, że całe dowództwo, w większości wyszkolone w Moskwie, było bardziej
lojalne obcemu mocarstwu niż państwo, którego rzekomo miało bronić. Z takiego
stanu rzeczy zdawali sobie sprawę jedynie najbardziej uświadomieni, ale za to
wszyscy mieli niechętny stosunek do wojska z powodu przymusu przeszkolenia
wojskowego w ramach obowiązkowej służby wojskowej.
Cudowność wojska dla cwaniaków
Jak się okazuje w praktyce przymus obowiązkowej służby
wojskowej powodował niechętny stosunek do wojska także już po upadku systemu
komunistycznego w Polsce i powstaniu państwa demokratycznego. Przyznają to
nawet w swych opiniach zawodowi żołnierze. Co więcej wskazują, że wbrew także
współczesnej propagandzie, obowiązkowa służba wojskowa mało kogo zmieniał na
lepsze. Jak podaje pewien anonimowy zawodowy żołnierz: „Jeżeli do służby
trafiał cwaniak, to wychodził z niego będąc jeszcze większym cwaniakiem. Z tym,
że przez ta kilkanaście miesięcy nauczył cwaniakować jeszcze innych”.
Oczywiście w propagandzie przede wszystkim podkreśla się
liczne wspomnienia z pobytu mężczyzn w wojsku będących rzekomo najlepszymi
chwilami w ich życiu. Ale nawet oni podświadomie dodają, że te wszystkie
nostalgiczne i miłe wspomnienia byłych żołnierzy zasadniczej służby wojskowej
opierają się jedynie na przyjemnych nielicznych momentach tej służby:
umacnianiu się fizycznie i psychicznie w warunkach koszarowych oraz poligonowych
oraz na wspólnych przeżyciach z kolegami. Dla wielu przymusowy pobyt w wojsku
był też elementem budowy ich męskiej tożsamości, a przynajmniej tego jej wariantu
jaki charakteryzuje typowego miejskiego wiejskiego „maczo”, tyleż
„byczkowatego”, co tępego.
Jednak nie wszyscy mają tak miłe wspomnienia z wojska jak
tego typu osobnicy, bo np. byli w takim wojsku podwójnie gnębieni: służbowo –
przez komuszych podoficerów i oficerów oraz „falowo” - przez swych nadgorliwych
kolegów psychopatów. Tacy „szkoleni” dodatkowo poborowi byli często
doprowadzani do skrajnego wyczerpania psychicznego i fizycznego co prowadziło
ich do podejmowania prób samobójczych. Ci najbardziej twardzi i oporni
kierowani byli do jednostek karnych, gdzie podawano ich wymyślnym zabiegom pschofizycznym.
To właśnie z tej grupy było wielu kolejnych samobójców lub ludzi, którzy z
wojska wracali jako osobnicy z trwałymi skazami psychicznymi.
Wojsko jako straszak
Pamiętam, że jak byłem dzieckiem, a wiec w latach 70. XX w.,
to często słyszałem połajanki w rodzaju: „jak będziesz się tak zachowywał, to w
wojsku długo nie pożyjesz”, albo „w wojsku nauczą cię moresu”, lub też „w
wojsku cię wyćwiczą”, albo najbardziej skrótowo – „w wojsku dadzą ci w dupę”.
Za każdym razem oznaczało to mniej więcej tyle, że wojsko każdego niepokornego
złamie i przymusi do bezmyślnego posłuszeństwa. Oczywiście tego rodzaju
sugestie nie pozostały obojętne dla mojego młode umysłu, a wraz z opowieściami
o patologiach jakie panowały w wojsku opowiadanymi przez byłych żołnierzy
służby zasadniczej robiły na mnie piorunujące wrażenie.
Tak więc dosłownie z każdym dniem swego dorastania coraz
bardziej uświadamiałem sobie, że zbliża się dzień pójścia do wojska a wraz nim
praktycznie koniec mojego żywota, bo raczej nie zakładem, że w tym ponurym i
przesiąkniętym przemocą świecie wojskowych koszar jakimś cudem przeżyję. Wobec
takiej perspektywy najważniejszą kwestią stawało się stworzenie planu, w którym
uniknąłbym służby wojskowej. Jednak ten plan – o czym jeszcze wówczas nie
wiedziałem – był praktycznie nierealistyczny, bo w komuszym państwie (i w
większości innych, a zwłaszcza w takich w których rządzą różnego rodzaju tzw.
patrioci) – wojsko zrobi wszystko by dorwać każdego delikwenta, jeżeli tylko ma
go na liście, a dany osobnik ma obie ręce i nogi i nie jest niewidomym czy obłożnie
chorym.
Przedsionek patologii – studium wojskowe
Moim pierwszym większym kontaktem z wojskiem był przymusowe
szkolenie wojskowe na czwartym roku studiów w okresie od lata 1986 do lata 1987
r. To tzw. Studium Wojskowe znajdowało się w budynku poza kompleksem
uniwersyteckim i uczęszczało się do niego jeden dzień w tygodniu przez cały rok
akademicki. Podzielonych na grupy studentów (także dziewczyny) uczyli tam wytypowani
przez dowództwo wykładowcy wojskowi. Jak przypuszczam, jak we wszystkim w
przecudnym komuszym państwie, ich wytypowanie do tej roli odbyło się w wyniku
selekcji negatywnej. I choć z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że większość z
tych wykładowców była w miarę normalna, to jednak pewną część wśród nich
tworzyła spora grupa różnego rodzaju psychopatów. Niestety, to właśnie ci
dewianci utwierdzali w naszych młodych umysłach przekonanie o tym, że wojsko
jednak jest wylęgarnią patologii.
Jeden z takich osobników, a dokładniej major M. sprawiał
studentom szczególnie wiele przykrości. Celował zwłaszcza w różnych
złośliwościach wobec słuchaczy swoich przymusowych wykładów, które legitymizował
pod pozorem przestrzegania regulaminów wojskowych. Z tego powodu na jego
zajęciach zachowywałem szczególną czujność, ale i tak nie uchroniło mnie to
przed jego socjopatycznymi zachowaniami. Pewnego razu po przerwie kazał nagle niespodziewanie
zamknąć drzwi do sali w której mieliśmy wykłady, choć przerwa na jakiej wszyscy
byli jeszcze się nie skończyła, a potem zaczął sprawdzać obecność. Tym, których
nie wyczytał, groziły surowe konsekwencje z których najgorszą był przymus powtarzania
jego zajęć w innym terminie lub ich indywidualnego zdawania.
Podczas tego rytualnego odczytywania listy obecności, przez
pomyłkę nie wyczytał mojego nazwiska i wpisał mi nieobecność, choć w ogóle nie
wychodziłem z sali. Natychmiast mu to zgłosiłem, ale on nie przyjmował tego
wiadomości, co więcej, powiedział mi z szyderczym uśmiechem na twarzy, że mam
przyjść do niego zdać te zajęcia na których mnie rzekomo nie było. W takich
okolicznościach wywiązała się między nami dyskusja, która szybko przyjęła
postać karczemnej awantury z moimi groźbami pod jego adresem. Koledzy byli
wstrząśnięci moją postawą i awanturą jaką wówczas urządziłem. Trudno się im
zresztą dziwić, bo choć uważali mnie za dziwka to raczej spokojnego. Ale ten mój
spokój skrywał zawsze we mnie niespożyte pokłady emocji i energii, które w
sytuacji konfliktowej stawały się groźne, nieokiełznane i destrukcyjne. Także
wcześniej i później w sytuacjach konfliktowych z moich udziałem zawsze było
podobnie: ja się broniłem i delikatnie coś komuś sugerowałem, a ten ktoś nie
reaguje lub ostentacyjnie mnie lekceważy, a potem się dziwi moją gwałtowną reakcją.
Tak było i tamtym razem. Wielu z moich dawnych kolegów ze studiów pamięta mi to
zdarzenie i wypomina mi je do dzisiaj. Ale też ci sami ludzie przeważnie nie
widzą własnych wad, a niektórzy mają je wręcz za zalety.
W każdym razie już myślałem, że wyleją nie ze studiów, ale
jakoś przeżyłem – dzięki szczęściu, a także pewnym dwu dodatkowym
okolicznościom. Pierwszą było to, że wstawił się za mną jacyś nieznani mi do
dzisiaj wykładowcy z macierzystego Wydziału Nauk Społecznych (bo byłem dobrym
studentem). A drugą było to, że tenże major miał fatalną opinię także wśród
szefostwa tego Studium Wojskowego, bo ciągle robił jakieś problemy na czym
cierpiał prestiż także innych wykładających tam wojskowych. W ostatecznym
rozrachunku promował mnie osobiście pewien pułkownik, kierownik tego studium, co
nie było takie oczywiste, bo nie wszyscy moi koledzy z roku zdali to studium
wojskowe.
Zemsta „zza grobu”
Jak to zwykle bywa, ów major ze studium wojskowego, choć na
samym studium niewiele mógł mi zrobić, to jednak postarał się o to, aby
uprzykrzyć mi dalsze życie. Ale ja jeszcze o tym nie wiedziałem. Gdy w latem w
1989 r. zdałem ostatnie egzaminy na uczelni i zostałem dumnym ze swych
osiągnięć magistrem historii oprócz świetlanej przyszłości w szkolnictwie
czekała na mnie też kariera wojskowa, choć jeszcze o tym nie wiedziałem. Wojsko
upomniało się o mnie jesienią tego samego roku dając mi skierowanie do Szkoły
Podchorążych Rezerwy w Bemowie Piskim.
Mając ten „wilczy bilet” podjąłem intensywne starania o
wymiganie się od tej wątpliwej przyjemności jaką była obowiązkowa służba
wojskowa – nawet jak to miała być podchorążówka. Liczyłem na to, że jako osoba
z kategorią zdrowia „A3”, a więc o bardzo kiepskiej kondycji zdrowotnej jak na potrzeby
szkolenia wojskowego, zacząłem się starać o uzyskanie kategorii „E” czyniącej
ze mnie całkowicie niezdolnego do wykonywania obowiązków tejże służby.
Oczywiście głównym powodem takiego przyporządkowania zdrowotnego mojej osoby
był słaby wzrok, co jest niewątpliwym faktem, bo od dziecka noszę okulary. I
praktycznie nigdy w dzień ich nie zdejmuję, chyba, że nie chcę czegoś widzieć.
Rozpocząłem więc wędrówkę po różnego rodzaju wskazanych
okulistach, czy raczej okulistkach, bo w większości były to kobiety, starając
się o uzyskanie od nich dokumentu zwalniającego mnie ze służby wojskowej. I
choć niezliczone wizyty prywatne wykazały że mam słaby wzrok, to jednak żadna z
tych okulistek nie chciała mi wydać dokumentu stwierdzającego niezdolność do
służby wojskowej. Jedna z tych Pań okulistek mająca znajomości w kręgach
wojskowych była tego bliska, ale w końcu też mi takiego dokumentu nie wydała,
bo powiedziała mi, że nie może nić zrobić, bo ktoś z wojska uwziął się na mnie
i blokuje moje starania w tym względzie. Oczywiście uznałem, że to był ten
major z którym popadłem ongiś w ostrą sprzeczkę. Na szczęście wydała mi
zaświadczenie o tym, że mam bardzo słaby wzrok i choć będę szkolony w wojsku to
nie będę mógł wykonywać wielu siłowych czynności szkodzących mojemu zdrowiu.
Dokument ten bardzo skutecznie chronił mnie w przyszłości, gdy już byłem w
wojsku, przed wieloma uciążliwymi obowiązkami w koszarach.