poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Moja służba wojskowa, czyli wspomnienie niedoszłego generała, cz. 1




Wstęp

W tym roku w czerwcu minęło 30 lat odkąd wróciłem z wojska, a dokładniej z obowiązkowej służby wojskowej w szkole podchorążych rezerwy. To był dla mnie wielki dzień, bo od najmłodszych lat w domu i w szkole straszono mnie wojskiem i patologiami jakie w nim występują. W zasadzie to cieszyłem bardziej od innych, którzy wrócili z wojska, bo ja szedłem do nie go z przekonaniem, że raczej żywy z niego nie wrócę, albo co najwyżej zostanę z niego wypuszczony, czy raczej przeniesiony jako osadzony w więzieniu odsiadujący dożywocie za zabicie jakiegoś oficera psychopaty, czy równie zwichrowanego psychicznie kolegę z sali.

Każde państwo ma wojsko

W zasadzie każde państwo jest przymusową organizacją prawną posiadającą określone terytorium, ludność, suwerenną władzę i zdolność do zawierania układów z innymi państwami czy organizacjami międzynarodowymi. Oczywiście takie państwo może mieć różną formę rządów, np. być demokracją czy totalitarnym. Jednak niezależnie od okresu czasu i formy ustroju przeważnie każde państwo posiada zawsze aparat przymusu w postaci policji i wojska. To drugie nazywane obecnie siłami zbrojnymi służy do obrony tegoż państwa przed zagrożeniami zewnętrznymi. I faktycznie siły zbrojne są potrzebne każdemu państwu, bo inaczej nasz piękny kraj mogła by najechać armia jakiejś groteskowego państewka np. Górnej Wolty (obecnie Burkina Faso) i uczynić z nas swą kolonię.

Tak więc już na początku tego wywodu chcę podkreślić, że mam świadomość konieczności istnienia wojska i nie jestem jakimś bezmyślnym pacyfistą. Jednak docenianie znaczenia wojska dla ochrony państwa nie oznacza jednak jego bezkrytycznego wielbienia, ku uciesze różnej z reguły bezrefleksyjnie wpatrzonej w mundur gawiedzi o militarystycznych skłonnościach. W związku z nie najlepszą opinią o wojsku jako instytucji, a także z powodów ekonomicznych i politycznych, w wielu krajach istniała obowiązkowa służba wojskowa. W Polsce obowiązkowa służba wojskowa istniała do 2009 r. Począwszy od tego roku całość spraw wojskowych przejęli zawodowi żołnierze. Uważam, ze to bardzo dobre rozwiązanie, bo we współczesnych warunkach jedynie ludzie o odpowiednim stanie zdrowia, predyspozycjach psychicznych i zdolnościach bojowych powinni być żołnierzami. Inaczej armia jest jedynie przypadkowym zbiorem ludzi udających wojsko.

Wojsko ludowe

Niestety, jako osobnik z jednego z ostatnich roczników pokolenia baby boomers całe moje dzieciństwo i wczesna młodość oraz pierwsze lata dorosłości przypadły na okres PRL, a więc życia w państwie realnego socjalizmu jakie ustanowili w Polsce w końcowej fazie II wojny światowej polscy komuniści pod rosyjskim protektoratem. W związku z tym, że faktycznie było to państwo totalitarne szczególną rolę odgrywały w nim różnego rodzaju siły milicyjne, bezpieczeństwa i wojsko. W okresie tej Rzeczypospolitej Ludowej funkcjonowało Ludowe Wojsko Polskie, które jednak z ludem miało mało wspólnego, a jak już to jego „ludowość” przejawiała się w nim z jak najgorszej strony - jako tyrania głupszych, ale cwańszych i silniejszych nad myślącymi i słabszymi.

Obowiązkowa służba wojskowa w tym „ludowym” wojsku służyła nie tyle szkoleniu żołnierzy, co ich indoktrynacji na przymusowych szkoleniach politycznych, a przede wszystkim na łamaniu charakterów silą wcielonych do takiego wojska ludzi. Najbardziej narażeni na szykany byli osobnicy o postawie silnie indywidualistycznej, czy też ludzie bardziej wrażliwi i słabsi psychicznie. Ich główną winą było to, że nie byli w stanie podporządkować się bezmyślnemu wojskowemu drylowi. Na takim systemie korzystała władza, której łatwiej było manipulować zastraszonymi poborowymi, a także różnego rodzaju kreatury awansujące w tego rodzaju hierarchii. Oczywiście wśród oficerów i podoficerów nie brakowało ludzi inteligentnych i normalnych jednak, jak zawsze w tego rodzaju wypadkach, ton całości nadawali wspomniani wcześniej cyniczni karierowicze i różnego rodzaju zwyrodnialcy.

Oczywiście efektem takiej organizacji wojska, opartego na indoktrynacji i zastraszeniu, było wypaczenie samej idei wojska jako instytucji apolitycznej i służącej do obrony państwa. Bardziej służyło ono utrzymywaniu społeczeństwa w posłuszeństwie wobec partii rządzącej niż obronie kraju, zwłaszcza, że całe dowództwo, w większości wyszkolone w Moskwie, było bardziej lojalne obcemu mocarstwu niż państwo, którego rzekomo miało bronić. Z takiego stanu rzeczy zdawali sobie sprawę jedynie najbardziej uświadomieni, ale za to wszyscy mieli niechętny stosunek do wojska z powodu przymusu przeszkolenia wojskowego w ramach obowiązkowej służby wojskowej.

Cudowność wojska dla cwaniaków

Jak się okazuje w praktyce przymus obowiązkowej służby wojskowej powodował niechętny stosunek do wojska także już po upadku systemu komunistycznego w Polsce i powstaniu państwa demokratycznego. Przyznają to nawet w swych opiniach zawodowi żołnierze. Co więcej wskazują, że wbrew także współczesnej propagandzie, obowiązkowa służba wojskowa mało kogo zmieniał na lepsze. Jak podaje pewien anonimowy zawodowy żołnierz: „Jeżeli do służby trafiał cwaniak, to wychodził z niego będąc jeszcze większym cwaniakiem. Z tym, że przez ta kilkanaście miesięcy nauczył cwaniakować jeszcze innych”.

Oczywiście w propagandzie przede wszystkim podkreśla się liczne wspomnienia z pobytu mężczyzn w wojsku będących rzekomo najlepszymi chwilami w ich życiu. Ale nawet oni podświadomie dodają, że te wszystkie nostalgiczne i miłe wspomnienia byłych żołnierzy zasadniczej służby wojskowej opierają się jedynie na przyjemnych nielicznych momentach tej służby: umacnianiu się fizycznie i psychicznie w warunkach koszarowych oraz poligonowych oraz na wspólnych przeżyciach z kolegami. Dla wielu przymusowy pobyt w wojsku był też elementem budowy ich męskiej tożsamości, a przynajmniej tego jej wariantu jaki charakteryzuje typowego miejskiego wiejskiego „maczo”, tyleż „byczkowatego”, co tępego.

Jednak nie wszyscy mają tak miłe wspomnienia z wojska jak tego typu osobnicy, bo np. byli w takim wojsku podwójnie gnębieni: służbowo – przez komuszych podoficerów i oficerów oraz „falowo” - przez swych nadgorliwych kolegów psychopatów. Tacy „szkoleni” dodatkowo poborowi byli często doprowadzani do skrajnego wyczerpania psychicznego i fizycznego co prowadziło ich do podejmowania prób samobójczych. Ci najbardziej twardzi i oporni kierowani byli do jednostek karnych, gdzie podawano ich wymyślnym zabiegom pschofizycznym. To właśnie z tej grupy było wielu kolejnych samobójców lub ludzi, którzy z wojska wracali jako osobnicy z trwałymi skazami psychicznymi.


Wojsko jako straszak

Pamiętam, że jak byłem dzieckiem, a wiec w latach 70. XX w., to często słyszałem połajanki w rodzaju: „jak będziesz się tak zachowywał, to w wojsku długo nie pożyjesz”, albo „w wojsku nauczą cię moresu”, lub też „w wojsku cię wyćwiczą”, albo najbardziej skrótowo – „w wojsku dadzą ci w dupę”. Za każdym razem oznaczało to mniej więcej tyle, że wojsko każdego niepokornego złamie i przymusi do bezmyślnego posłuszeństwa. Oczywiście tego rodzaju sugestie nie pozostały obojętne dla mojego młode umysłu, a wraz z opowieściami o patologiach jakie panowały w wojsku opowiadanymi przez byłych żołnierzy służby zasadniczej robiły na mnie piorunujące wrażenie.

Tak więc dosłownie z każdym dniem swego dorastania coraz bardziej uświadamiałem sobie, że zbliża się dzień pójścia do wojska a wraz nim praktycznie koniec mojego żywota, bo raczej nie zakładem, że w tym ponurym i przesiąkniętym przemocą świecie wojskowych koszar jakimś cudem przeżyję. Wobec takiej perspektywy najważniejszą kwestią stawało się stworzenie planu, w którym uniknąłbym służby wojskowej. Jednak ten plan – o czym jeszcze wówczas nie wiedziałem – był praktycznie nierealistyczny, bo w komuszym państwie (i w większości innych, a zwłaszcza w takich w których rządzą różnego rodzaju tzw. patrioci) – wojsko zrobi wszystko by dorwać każdego delikwenta, jeżeli tylko ma go na liście, a dany osobnik ma obie ręce i nogi i nie jest niewidomym czy obłożnie chorym.

Przedsionek patologii – studium wojskowe

Moim pierwszym większym kontaktem z wojskiem był przymusowe szkolenie wojskowe na czwartym roku studiów w okresie od lata 1986 do lata 1987 r. To tzw. Studium Wojskowe znajdowało się w budynku poza kompleksem uniwersyteckim i uczęszczało się do niego jeden dzień w tygodniu przez cały rok akademicki. Podzielonych na grupy studentów (także dziewczyny) uczyli tam wytypowani przez dowództwo wykładowcy wojskowi. Jak przypuszczam, jak we wszystkim w przecudnym komuszym państwie, ich wytypowanie do tej roli odbyło się w wyniku selekcji negatywnej. I choć z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że większość z tych wykładowców była w miarę normalna, to jednak pewną część wśród nich tworzyła spora grupa różnego rodzaju psychopatów. Niestety, to właśnie ci dewianci utwierdzali w naszych młodych umysłach przekonanie o tym, że wojsko jednak jest wylęgarnią patologii.

Jeden z takich osobników, a dokładniej major M. sprawiał studentom szczególnie wiele przykrości. Celował zwłaszcza w różnych złośliwościach wobec słuchaczy swoich przymusowych wykładów, które legitymizował pod pozorem przestrzegania regulaminów wojskowych. Z tego powodu na jego zajęciach zachowywałem szczególną czujność, ale i tak nie uchroniło mnie to przed jego socjopatycznymi zachowaniami. Pewnego razu po przerwie kazał nagle niespodziewanie zamknąć drzwi do sali w której mieliśmy wykłady, choć przerwa na jakiej wszyscy byli jeszcze się nie skończyła, a potem zaczął sprawdzać obecność. Tym, których nie wyczytał, groziły surowe konsekwencje z których najgorszą był przymus powtarzania jego zajęć w innym terminie lub ich indywidualnego zdawania.

Podczas tego rytualnego odczytywania listy obecności, przez pomyłkę nie wyczytał mojego nazwiska i wpisał mi nieobecność, choć w ogóle nie wychodziłem z sali. Natychmiast mu to zgłosiłem, ale on nie przyjmował tego wiadomości, co więcej, powiedział mi z szyderczym uśmiechem na twarzy, że mam przyjść do niego zdać te zajęcia na których mnie rzekomo nie było. W takich okolicznościach wywiązała się między nami dyskusja, która szybko przyjęła postać karczemnej awantury z moimi groźbami pod jego adresem. Koledzy byli wstrząśnięci moją postawą i awanturą jaką wówczas urządziłem. Trudno się im zresztą dziwić, bo choć uważali mnie za dziwka to raczej spokojnego. Ale ten mój spokój skrywał zawsze we mnie niespożyte pokłady emocji i energii, które w sytuacji konfliktowej stawały się groźne, nieokiełznane i destrukcyjne. Także wcześniej i później w sytuacjach konfliktowych z moich udziałem zawsze było podobnie: ja się broniłem i delikatnie coś komuś sugerowałem, a ten ktoś nie reaguje lub ostentacyjnie mnie lekceważy, a potem się dziwi moją gwałtowną reakcją. Tak było i tamtym razem. Wielu z moich dawnych kolegów ze studiów pamięta mi to zdarzenie i wypomina mi je do dzisiaj. Ale też ci sami ludzie przeważnie nie widzą własnych wad, a niektórzy mają je wręcz za zalety.

W każdym razie już myślałem, że wyleją nie ze studiów, ale jakoś przeżyłem – dzięki szczęściu, a także pewnym dwu dodatkowym okolicznościom. Pierwszą było to, że wstawił się za mną jacyś nieznani mi do dzisiaj wykładowcy z macierzystego Wydziału Nauk Społecznych (bo byłem dobrym studentem). A drugą było to, że tenże major miał fatalną opinię także wśród szefostwa tego Studium Wojskowego, bo ciągle robił jakieś problemy na czym cierpiał prestiż także innych wykładających tam wojskowych. W ostatecznym rozrachunku promował mnie osobiście pewien pułkownik, kierownik tego studium, co nie było takie oczywiste, bo nie wszyscy moi koledzy z roku zdali to studium wojskowe.

Zemsta „zza grobu”

Jak to zwykle bywa, ów major ze studium wojskowego, choć na samym studium niewiele mógł mi zrobić, to jednak postarał się o to, aby uprzykrzyć mi dalsze życie. Ale ja jeszcze o tym nie wiedziałem. Gdy w latem w 1989 r. zdałem ostatnie egzaminy na uczelni i zostałem dumnym ze swych osiągnięć magistrem historii oprócz świetlanej przyszłości w szkolnictwie czekała na mnie też kariera wojskowa, choć jeszcze o tym nie wiedziałem. Wojsko upomniało się o mnie jesienią tego samego roku dając mi skierowanie do Szkoły Podchorążych Rezerwy w Bemowie Piskim.

Mając ten „wilczy bilet” podjąłem intensywne starania o wymiganie się od tej wątpliwej przyjemności jaką była obowiązkowa służba wojskowa – nawet jak to miała być podchorążówka. Liczyłem na to, że jako osoba z kategorią zdrowia „A3”, a więc o bardzo kiepskiej kondycji zdrowotnej jak na potrzeby szkolenia wojskowego, zacząłem się starać o uzyskanie kategorii „E” czyniącej ze mnie całkowicie niezdolnego do wykonywania obowiązków tejże służby. Oczywiście głównym powodem takiego przyporządkowania zdrowotnego mojej osoby był słaby wzrok, co jest niewątpliwym faktem, bo od dziecka noszę okulary. I praktycznie nigdy w dzień ich nie zdejmuję, chyba, że nie chcę czegoś widzieć.

Rozpocząłem więc wędrówkę po różnego rodzaju wskazanych okulistach, czy raczej okulistkach, bo w większości były to kobiety, starając się o uzyskanie od nich dokumentu zwalniającego mnie ze służby wojskowej. I choć niezliczone wizyty prywatne wykazały że mam słaby wzrok, to jednak żadna z tych okulistek nie chciała mi wydać dokumentu stwierdzającego niezdolność do służby wojskowej. Jedna z tych Pań okulistek mająca znajomości w kręgach wojskowych była tego bliska, ale w końcu też mi takiego dokumentu nie wydała, bo powiedziała mi, że nie może nić zrobić, bo ktoś z wojska uwziął się na mnie i blokuje moje starania w tym względzie. Oczywiście uznałem, że to był ten major z którym popadłem ongiś w ostrą sprzeczkę. Na szczęście wydała mi zaświadczenie o tym, że mam bardzo słaby wzrok i choć będę szkolony w wojsku to nie będę mógł wykonywać wielu siłowych czynności szkodzących mojemu zdrowiu. Dokument ten bardzo skutecznie chronił mnie w przyszłości, gdy już byłem w wojsku, przed wieloma uciążliwymi obowiązkami w koszarach.

340 rocznica pobytu Jana III Sobieskiego w Gliwicach

  W piątek 12 V 2023 r. uczestniczyłem w Sesji Historycznej na Zamku w Toszku pt.: "340. rocznica odsieczy wiedeńskiej i pobytu króla J...