poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Życie w czasach zarazy

  
Wreszcie znalazłem trochę czasu, aby także na tym blogu dokonać jakiegoś nowego wpisu. A wpisów nie mam tutaj zbyt wiele głównie z powodu braku czasu, ale też braku koncepcji, co by tutaj wpisać. Brak czasu jest oczywisty, choć nie dla każdego oznacza on to samo. W moim wypadku wynika to z tej prostej przyczyny, że na raz prowadzę kilkanaście blogów i nie mam fizycznej możliwości szybkiego obsłużenia ich na raz. Z kolei wspomniany brak koncepcji nie wynika z braku myśli do przekazania, ale raczej z tego co by u napisać, aby komuś nie podpaść. A dokładniej rzecz biorąc chodzi mi o podpadnięcie, czyli narażenie się komuś, z powodu moich jasnych, ale radykalnych poglądów na różne tematy. Z drugiej strony jestem świadomy tego, że człowiek inteligentny może o różnych rzeczach napisać tak, aby wyłożyć swoje zdanie a przy tym przeżyć. Mnie jednak takie okrężne gadki trochę nudzą i lubię powiedzieć wprost, co faktycznie sądzę o różnych sprawach. I w ten sposób niekiedy długo pozostaję sam ze swoimi myślami, a niekiedy i planami, co by tutaj zrobić.

Jak przypuszczam, obecnie większość ludzi w cywilizowanych krajach, dzięki epidemii koronawirusa, ma więcej czasu niż zwykle, bo z konieczności musi siedzieć w domowej izolacji. Ja jestem domatorem, więc siedzenie w domu mi nie przeszkadza, natomiast bardzo przeszkadza mi brak wolności, a więc tego, że z tego domu nie mogę wyjść i robić tego na co akurat mam ochotę. A przeważnie mam ochotę na robienie rzeczy, których się zabrania. Ale też jestem człowiekiem myślącym, więc pokornie wykonuję zalecenia polskich władz sanitarnych.

Tematem dnia jest oczywiście globalna pandemia koronawirusa. Jeszcze rok temu jakby ktoś powiedziałby, że niebawem prawie cały świat zostanie sparaliżowany przez jakąś nieznaną chorobę, to niechybnie trafiłby do psychiatryka. A przecież, jak to zwykle bywa, o groźnej epidemii, która może zdziesiątkować ludzkość różni mądrzy ludzie, głównie naukowcy badający rzadkie choroby, w tym wirusolodzy, ostrzegali od lat. Ale oczywiści nikt ich nie słuchał. Także o koronawirusach wiedziano od dawna, a nawet pisano o nich prace naukowe, również w Polsce. Ale Ci, co badali ten problem, byli uważani za naukowców dziwaków, a ich ustalenia za zbyt kasandryczne, by się mogły spełnić. Notabene wirusolodzy w Polsce są najsłabiej opłacaną grupą lekarzy.

Problem polega też na tym, współczesny zadowolony z siebie człowiek, żyjący w wręcz w nadmiernym dostatku, w krajach bogatej Północy, w swej pewności siebie, bezrefleksyjnego rozmnażania się, bezwzględnej eksploatacji przyrody i pędzie do nieracjonalnego gromadzenia dóbr, nie znalazł chwili czasu, aby bliżej zainteresować się tym zagadnieniem. O ile zwykli ludzie mogą być głupi, i w większości nimi są (i nie chodzi mi o głupotę polegającą na braku wykształcenia, a o arogancję), to jednak tzw. służby specjalne z wielu krajów także nie wykazały się przezornością i dalekowzrocznością, bo nie przewidziały takiego rozwoju sytuacji jak obecnie. A powinny były to wcześniej odkryć, bo za swoją pracę liczą sobie raczej dużo, już nie mówiąc o tym, że uważają się za sprytne. Przede wszystkim jednak z tego powodu, że na pewno miały dostęp do tajnych informacji, jakich są pozbawieni przeciętni obywatele.

I jestem o tym całkowicie przekonany, że takie informacje o potencjalnie groźnej chorobie były przekazywane poszczególnym rządom, ale te je lekceważyły. A jak już faktycznie ta choroba się rozpoczęła pod koniec ubiegłego roku, to zatajały jej rzeczywisty zasięg i zagrożenia z nią związane. Na początku robił to głównie chiński rząd, aby chronić siebie i swą niedemokratyczną władzę. Ale nie lepszy był populistyczny rząd Trumpa w USA, który dla zysku i własnej propagandy zignorował listopadowe doniesienia własnego wywiadu w tej sprawie.

Już na początku nagłośnianej stopniowo epidemii w Chinach wydało mi się dziwne, że tamtejszy komunistyczny rząd nie wahający się kilkadziesiąt lat wcześniej rozjechać czołgami własnych obywateli na Placu Tian’anmen, a więc gotowy na nieograniczone straty własnej ludności, rzekomo w obronie obywateli zdecydował się na radykalne ograniczenie całej aktywności społeczno-gospodarczej w tak dużym ośrodku produkcyjnym, jakim jest kompleks miejski Wuhan w środkowych Chinach, liczący w sumie ok. 11 mln mieszkańców. Z tego powodu już wówczas pomyślałem, że sprawa jest znacznie poważniejsza niż lansowana w krajach Zachodu (w tym także w Polsce) teoria o kolejnej lokalnej odmianie grypopodobnego wirusa.

Dopiero na początku marca b.r. dla większości rządów na świecie stało się jasne, że to nie żadna grypa, a nowy wirus wiążący się wręcz idealnie z organizmem człowieka, bardzo zaraźliwy i groźny dla życia większości ludzi, na którego dodatkowo nie ma lekarstwa. Aby nie wzbudzać paniki informację tę jednak zatajano, a liczbę ofiar zaniżano, a ta ostatnia praktyka ma zresztą miejsce do chwili obecnej. Powoli też dawkowano wiedzę o tym jak rozprzestrzenia się ten wirus i kto jest najbardziej narażony na zachorowanie. Jak wiadomo wirus ten choć jest odzwierzęcy to rozprzestrzenia się drogą kropelkową z człowieka na człowieka. To dlatego głównym sposobem uchronienie się przed nim jest izolacja i kwarantanna. To tylko doraźne działania, bo właściwe byłoby raczej ograniczenie jego rozpowszechniania się. Jednak na razie to nie tylko nie ma na niego szczepionki (ciekawe czy antyszczepionkowcy tak samo hardo jak wcześniej, też nie będą się chcieli na niego szczepić?), ale brakuje nawet banalnych środków ochronnych dla ludzi i medyków.

Najbardziej narażeni na zachorowanie są ludzie starsi i schorowani, ale także ludzie młodzi, w tym osoby o niewłaściwej grupie krwi, a także osoby osłabione chorobami przewlekłymi, takimi jak nadciśnienie, cukrzyca, choroby kardiologiczne, autoimmunolgiczne i nerek. Właściwie połowa ludności może się spokojnie załapać w kolejce na kandydata do zarażenia tym wirusem. I nie będą tutaj miały znaczenia takie sprawy jak pochodzenie etniczne, wyznanie, zasługi polityczne, pozycja społeczna i bogactwo, bo wszyscy „wytypowani” przez wirusa na śmierć, i tak umrą w męczarniach przez uduszenie. Jak ktoś nigdy się wcześniej nie dusił z powodu niemożności zaczerpnięcia powietrza, to nie wie jakie to straszne uczucie jak nie można oddychać. I to z tego powodu panuje taka panika, bo ludzie podświadomie wiedzą, że ten wirus, to nie żarty, i można z jego powodu skonać w męczarniach, a całe ich mozolnie budowane życie legnie w jednej chwili w gruzach i to bez możliwości pożegnania się nawet z bliskimi.

Oczywiście ta pandemia to ogromna tragedia i trauma dla całej cywilizowanej ludzkości i nawet żadni zysku kapitaliści boją się o swoją egzystencję i czują pewną odpowiedzialność za losy innych ludzi, dlatego zgodzili się na jej czas pozamykać swoje przedsiębiorstwa. Nie dotyczy to jednak pewnych żądnych władzy reżimów, które postanowiły wykorzystać stan epidemii do wzmocnienia swojej władzy. Ich nikczemne działania podczas epidemii sprowadzają się do chęci umocnienia już posiadanej władzy przy wykorzystaniu do tego wprowadzonych w poszczególnych krajach epidemiologicznych stanów nadzwyczajnych., np. na Węgrzech. Niestety jednym z takich krajów jest też Polska, gdzie prawicowo-populistyczny rząd kierowany zakulisowo przez cynicznego i żądnego władzy starca, chce przeprowadzić wybory prezydenckie w środku trwającej epidemii z narażeniem życia połowy ludności kraju tylko po to, aby utrwalić swą władzę. A to z powodu zarysowującego się w przyszłości nie na żarty wielkiego kryzysu gospodarczego z milionami bezrobotnych, do jakiego doprowadzi już wkrótce obecna pandemia i wcześniejsza nierozsądna polityka gospodarcza obecnej ekipy rządzącej.

Co do pracy w domu, to w instytucji w jakiej pracuję już wcześniej nie jeden raz z niej korzystałem, więc mnie nie dziwi fakt, że obecnie pracuję w domu. Bo czyż to jest jakaś różnica pomiędzy tym, że się siedzi nad jakimiś projektami w biurze w pracy, a w domu? Generalnie nie ma. Ale pomiędzy dobrowolną pracą w domu a wymuszoną, tak jak obecnie,  są też jednak pewne różnice. Tym, co obecnie najbardziej ogranicza mnie w pracy w domu jest brak swobody w dostępie do zabytków, zabytkowych książek i archiwów (bez nich jestem jak rekin bez zębów). A dostęp do tych zbiorów jest obecnie niemożliwy, gdyż wszystkie instytucje je posiadające są czasowo przymusowo zamknięte.

Inną trudnością mojej obecnej pracy w domu są mocno poluzowane więzi z pozamuzealnymi kontrahentami, którzy przygotowywali na zlecenie mojej instytucji różne specjalne prace. Teoretycznie niby mogą je oni wykonywać w domu, i po części tak się dzieje, np. tak pracujemy nad kolejnymi książkami planowanymi do wydania przez Muzeum. Ale część tych zleceń obejmuje prowadzenie działań w terenie, w wyniku których miały powstać nowe projekty naukowe muzeum zakończone publikacjami wycieczkami itp. I to właśnie ich realizacja wymaga wyjścia poza dom czy biuro, w celu spotykania się z wcześniej wskazanymi ludźmi w terenie, a także do bibliotek i archiwów. A to nie jest obecnie możliwe, przez co wykonanie pewnych prac jest bardzo utrudnione lub czasowo niewykonalne.

Cóż pozostaje zwykłemu człowiekowi obecnie robić? Na razie można jedynie nadal pokornie stosować się do rozsądnych zaleceń ministra Szumowskiego, pozostawać w domowej izolacji i mieć wiarę w to, że epidemia w kraju zostanie ograniczona, następnie opanowana i wreszcie zlikwidowana. Na razie możemy jedynie robić swoją pracę w domu (dla pracy i siebie), czekać na lek i mieć ufność w Bogu, że nas nie opuścił.

 Ilustracja pochodzi z portalu Pixabay.

340 rocznica pobytu Jana III Sobieskiego w Gliwicach

  W piątek 12 V 2023 r. uczestniczyłem w Sesji Historycznej na Zamku w Toszku pt.: "340. rocznica odsieczy wiedeńskiej i pobytu króla J...