Wreszcie znalazłem trochę czasu, aby także na tym blogu
dokonać jakiegoś nowego wpisu. A wpisów nie mam tutaj zbyt wiele głównie z
powodu braku czasu, ale też braku koncepcji, co by tutaj wpisać. Brak czasu
jest oczywisty, choć nie dla każdego oznacza on to samo. W moim wypadku wynika
to z tej prostej przyczyny, że na raz prowadzę kilkanaście blogów i nie mam
fizycznej możliwości szybkiego obsłużenia ich na raz. Z kolei wspomniany brak
koncepcji nie wynika z braku myśli do przekazania, ale raczej z tego co by u
napisać, aby komuś nie podpaść. A dokładniej rzecz biorąc chodzi mi o
podpadnięcie, czyli narażenie się komuś, z powodu moich jasnych, ale
radykalnych poglądów na różne tematy. Z drugiej strony jestem świadomy tego, że
człowiek inteligentny może o różnych rzeczach napisać tak, aby wyłożyć swoje
zdanie a przy tym przeżyć. Mnie jednak takie okrężne gadki trochę nudzą i lubię
powiedzieć wprost, co faktycznie sądzę o różnych sprawach. I w ten sposób niekiedy
długo pozostaję sam ze swoimi myślami, a niekiedy i planami, co by tutaj
zrobić.
Jak przypuszczam, obecnie większość ludzi w cywilizowanych
krajach, dzięki epidemii koronawirusa, ma więcej czasu niż zwykle, bo z
konieczności musi siedzieć w domowej izolacji. Ja jestem domatorem, więc
siedzenie w domu mi nie przeszkadza, natomiast bardzo przeszkadza mi brak
wolności, a więc tego, że z tego domu nie mogę wyjść i robić tego na co akurat
mam ochotę. A przeważnie mam ochotę na robienie rzeczy, których się zabrania.
Ale też jestem człowiekiem myślącym, więc pokornie wykonuję zalecenia polskich
władz sanitarnych.
Tematem dnia jest oczywiście globalna pandemia koronawirusa.
Jeszcze rok temu jakby ktoś powiedziałby, że niebawem prawie cały świat
zostanie sparaliżowany przez jakąś nieznaną chorobę, to niechybnie trafiłby do
psychiatryka. A przecież, jak to zwykle bywa, o groźnej epidemii, która może
zdziesiątkować ludzkość różni mądrzy ludzie, głównie naukowcy badający rzadkie
choroby, w tym wirusolodzy, ostrzegali od lat. Ale oczywiści nikt ich nie
słuchał. Także o koronawirusach wiedziano od dawna, a nawet pisano o nich prace
naukowe, również w Polsce. Ale Ci, co badali ten problem, byli uważani za
naukowców dziwaków, a ich ustalenia za zbyt kasandryczne, by się mogły spełnić.
Notabene wirusolodzy w Polsce są najsłabiej opłacaną grupą lekarzy.
Problem polega też na tym, współczesny zadowolony z siebie
człowiek, żyjący w wręcz w nadmiernym dostatku, w krajach bogatej Północy, w
swej pewności siebie, bezrefleksyjnego rozmnażania się, bezwzględnej eksploatacji przyrody i pędzie do nieracjonalnego gromadzenia dóbr, nie znalazł
chwili czasu, aby bliżej zainteresować się tym zagadnieniem. O ile zwykli ludzie
mogą być głupi, i w większości nimi są (i nie chodzi mi o głupotę polegającą na
braku wykształcenia, a o arogancję), to jednak tzw. służby specjalne z wielu
krajów także nie wykazały się przezornością i dalekowzrocznością, bo nie przewidziały
takiego rozwoju sytuacji jak obecnie. A powinny były to wcześniej odkryć, bo za
swoją pracę liczą sobie raczej dużo, już nie mówiąc o tym, że uważają się za
sprytne. Przede wszystkim jednak z tego powodu, że na pewno miały dostęp do
tajnych informacji, jakich są pozbawieni przeciętni obywatele.
I jestem o tym całkowicie przekonany, że takie informacje o
potencjalnie groźnej chorobie były przekazywane poszczególnym rządom, ale te je
lekceważyły. A jak już faktycznie ta choroba się rozpoczęła pod koniec
ubiegłego roku, to zatajały jej rzeczywisty zasięg i zagrożenia z nią związane.
Na początku robił to głównie chiński rząd, aby chronić siebie i swą
niedemokratyczną władzę. Ale nie lepszy był populistyczny rząd Trumpa w USA,
który dla zysku i własnej propagandy zignorował listopadowe doniesienia
własnego wywiadu w tej sprawie.
Już na początku nagłośnianej stopniowo epidemii w Chinach
wydało mi się dziwne, że tamtejszy komunistyczny rząd nie wahający się
kilkadziesiąt lat wcześniej rozjechać czołgami własnych obywateli na Placu Tian’anmen,
a więc gotowy na nieograniczone straty własnej ludności, rzekomo w
obronie obywateli zdecydował się na radykalne ograniczenie całej aktywności
społeczno-gospodarczej w tak dużym ośrodku produkcyjnym, jakim jest kompleks
miejski Wuhan w środkowych Chinach, liczący w sumie ok. 11 mln mieszkańców. Z
tego powodu już wówczas pomyślałem, że sprawa jest
znacznie poważniejsza niż lansowana w krajach Zachodu (w tym także w Polsce)
teoria o kolejnej lokalnej odmianie grypopodobnego wirusa.
Dopiero na początku marca b.r. dla większości rządów na
świecie stało się jasne, że to nie żadna grypa, a nowy wirus wiążący się
wręcz idealnie z organizmem człowieka, bardzo zaraźliwy i groźny dla życia
większości ludzi, na którego dodatkowo nie ma lekarstwa. Aby nie wzbudzać
paniki informację tę jednak zatajano, a liczbę ofiar zaniżano, a ta ostatnia
praktyka ma zresztą miejsce do chwili obecnej. Powoli też dawkowano wiedzę o
tym jak rozprzestrzenia się ten wirus i kto jest najbardziej narażony na
zachorowanie. Jak wiadomo wirus ten choć jest odzwierzęcy to rozprzestrzenia
się drogą kropelkową z człowieka na człowieka. To dlatego głównym sposobem
uchronienie się przed nim jest izolacja i kwarantanna. To tylko doraźne
działania, bo właściwe byłoby raczej ograniczenie jego rozpowszechniania się.
Jednak na razie to nie tylko nie ma na niego szczepionki (ciekawe czy
antyszczepionkowcy tak samo hardo jak wcześniej, też nie będą się chcieli na
niego szczepić?), ale brakuje nawet banalnych środków ochronnych dla ludzi i
medyków.
Najbardziej narażeni na zachorowanie są ludzie starsi i
schorowani, ale także ludzie młodzi, w tym osoby o niewłaściwej grupie krwi, a
także osoby osłabione chorobami przewlekłymi, takimi jak nadciśnienie,
cukrzyca, choroby kardiologiczne, autoimmunolgiczne i nerek. Właściwie połowa
ludności może się spokojnie załapać w kolejce na kandydata do zarażenia tym
wirusem. I nie będą tutaj miały znaczenia takie sprawy jak pochodzenie
etniczne, wyznanie, zasługi polityczne, pozycja społeczna i bogactwo, bo
wszyscy „wytypowani” przez wirusa na śmierć, i tak umrą w męczarniach przez
uduszenie. Jak ktoś nigdy się wcześniej nie dusił z powodu niemożności
zaczerpnięcia powietrza, to nie wie jakie to straszne uczucie jak nie można
oddychać. I to z tego powodu panuje taka panika, bo ludzie podświadomie wiedzą,
że ten wirus, to nie żarty, i można z jego powodu skonać w męczarniach, a całe
ich mozolnie budowane życie legnie w jednej chwili w gruzach i to bez
możliwości pożegnania się nawet z bliskimi.
Oczywiście ta pandemia to ogromna tragedia i trauma dla
całej cywilizowanej ludzkości i nawet żadni zysku kapitaliści boją się o swoją
egzystencję i czują pewną odpowiedzialność za losy innych ludzi, dlatego
zgodzili się na jej czas pozamykać swoje przedsiębiorstwa. Nie dotyczy to
jednak pewnych żądnych władzy reżimów, które postanowiły wykorzystać stan
epidemii do wzmocnienia swojej władzy. Ich nikczemne działania podczas epidemii
sprowadzają się do chęci umocnienia już posiadanej władzy przy wykorzystaniu do
tego wprowadzonych w poszczególnych krajach epidemiologicznych stanów nadzwyczajnych.,
np. na Węgrzech. Niestety jednym z takich krajów jest też Polska, gdzie
prawicowo-populistyczny rząd kierowany zakulisowo przez cynicznego i żądnego
władzy starca, chce przeprowadzić wybory prezydenckie w środku trwającej
epidemii z narażeniem życia połowy ludności kraju tylko po to, aby utrwalić swą
władzę. A to z powodu zarysowującego się w przyszłości nie na żarty wielkiego
kryzysu gospodarczego z milionami bezrobotnych, do jakiego doprowadzi już
wkrótce obecna pandemia i wcześniejsza nierozsądna polityka gospodarcza obecnej
ekipy rządzącej.
Co do pracy w domu, to w instytucji w jakiej pracuję już
wcześniej nie jeden raz z niej korzystałem, więc mnie nie dziwi fakt, że obecnie
pracuję w domu. Bo czyż to jest jakaś różnica pomiędzy tym, że się siedzi nad
jakimiś projektami w biurze w pracy, a w domu? Generalnie nie ma. Ale pomiędzy
dobrowolną pracą w domu a wymuszoną, tak jak obecnie, są też jednak pewne różnice. Tym, co obecnie
najbardziej ogranicza mnie w pracy w domu jest brak swobody w dostępie do
zabytków, zabytkowych książek i archiwów (bez nich jestem jak rekin bez zębów).
A dostęp do tych zbiorów jest obecnie niemożliwy, gdyż wszystkie instytucje je
posiadające są czasowo przymusowo zamknięte.
Inną trudnością mojej obecnej pracy w domu są mocno
poluzowane więzi z pozamuzealnymi kontrahentami, którzy przygotowywali na zlecenie
mojej instytucji różne specjalne prace. Teoretycznie niby mogą je oni wykonywać
w domu, i po części tak się dzieje, np. tak pracujemy nad kolejnymi książkami
planowanymi do wydania przez Muzeum. Ale część tych zleceń obejmuje prowadzenie
działań w terenie, w wyniku których miały powstać nowe projekty naukowe muzeum
zakończone publikacjami wycieczkami itp. I to właśnie ich realizacja wymaga
wyjścia poza dom czy biuro, w celu spotykania się z wcześniej wskazanymi ludźmi
w terenie, a także do bibliotek i archiwów. A to nie jest obecnie możliwe, przez
co wykonanie pewnych prac jest bardzo utrudnione lub czasowo niewykonalne.
Cóż pozostaje zwykłemu człowiekowi obecnie robić? Na razie można
jedynie nadal pokornie stosować się do rozsądnych zaleceń ministra Szumowskiego,
pozostawać w domowej izolacji i mieć wiarę w to, że epidemia w kraju zostanie
ograniczona, następnie opanowana i wreszcie zlikwidowana. Na razie możemy jedynie
robić swoją pracę w domu (dla pracy i siebie), czekać na lek i mieć ufność w
Bogu, że nas nie opuścił.
Ilustracja pochodzi z portalu Pixabay.